Wakacje, ach, wakacje! Nareszcie czas na życie! A także… na
czytanie książek! Chociaż niektórzy życiem tego nie nazwą. Ale ja jestem z tych
innych niektórych i dla mnie czytanie książek jest jedną z ulubionych czynności
w życiu.
Odkąd poszłam na studia, mało czytam. Dla przyjemności, bo
podręczników akademickich czytam aż nadto! Nadto jak dla mnie, nauczyciele z
pewnością mają na ten temat inne zdanie! Wystarczy spojrzeć, ile pozycji
umieszczają w przewodniku dydaktycznym jako „literatura obowiązkowa” czy
„literatura uzupełniająca”. Ludzie! Przecież życia by na to nie starczyło, a co
dopiero pięciu czy sześciu lat studiów! Żyjemy w kraju absurdów. W kraju
udawania. W kraju, który w głowie mi się nie mieści. Ale słyszałam, że są gorsze
miejsca. Nawet całkiem blisko nas. Ale nie o tym miałam pisać. Miałam pisać o
książkach!
Od razu zaznaczam. Nigdzie, poza nielicznymi lekcjami języka
polskiego o tej tematyce, nie uczyłam się pisać recenzji. Mogłabym najpierw
podszkolić się w temacie, ale nie chcę. A to dlatego, że pamiętam pisanie
recenzji filmu w ramach pracy domowej, kiedy chodziłam do szkoły. Trzeba było
wypowiedzieć się na temat zdjęć, dźwięku, muzyki, gry aktorskiej, efektów
specjalnych, reżyserii i nie pamiętam, czego jeszcze. O! Kostiumów,
charakteryzacji! Tymczasem ja nie potrafiłabym wypowiedzieć się na ten temat
teraz, a co dopiero jako dwunastolatka. Co prawda, jak trzeba było coś o tym
napisać, to się napisało, ale były to raczej utarte formułki niż rzeczywista
ocena. Co więcej, nadal gdy czytam recenzje filmów w internecie, widzę takie
utarte formułki. Autorzy piszą o wrażeniach jakie wywarł na nich film, o
zagadnieniach dla nich ważnych, które rzeczywiście przykuły ich uwagę, a na
koniec dodają kilka szablonowych zdań na temat elementów, o których nie mają
nic do powiedzenia, ale wypada o nich wspomnieć, bo to przecież recenzja! Szczerze
mówiąc, jeśli muzyka nie jest głównym tematem filmu, najczęściej jej nie
zauważam. Tak samo efekty specjalne. Jak się nie zorientuję, że zostały użyte,
to chyba znaczy, że zostały dobrze zrobione, nie? Jeśli film mnie poruszył, to
chyba znaczy, że aktorzy dobrze grali?
Książki to inna historia. Przede wszystkim, nie pracuje przy
nich aż tylu ludzi, co przy filmie, więc nie trzeba oceniać aż tylu osób. Ale
elementów jest zapewne równie dużo. Zarówno jeśli chodzi o film, jak i o
książki, rozkładanie ich na czynniki pierwsze podczas oglądania czy czytania,
wydaje mi się pozbawianiem się całej przyjemności płynącej z tych czynności.
Dlatego zostawmy recenzje recenzentom. Ja nie zajmuję się tym zawodowo, tylko
dla przyjemności, więc nie zamierzam tejże przyjemności siebie pozbawiać.
Pierwszą książką, za którą się zabrałam tego lata było
„Inferno” Dana Browna. Właściwie to zaczęłam ją czytać w roku akademickim, ale
szło mi to bardzo powoli i bynajmniej nie była to wina książki, ale tego, że
zaczynałam czytać późno wieczorem, kiedy byłam już bardzo zmęczona. Kilka dni
temu w rozmowie z koleżankami z moich ust padło stwierdzenie, że akcja rozwija
się w wolnym tępie. Kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to
wrażenie było raczej wynikiem tego, że czytałam po kilka stron co kilka dni, a
nie tego, że akcja rzeczywiście rozwijała się powoli.
Jeśli chodzi o Dana Browna to przeczytałam już wcześniej
jego słynny „Kod Leonarda da Vinci” oraz „Anioły i demony”. Po tych lekturach,
moje uczucia do autora mogę określić jako ciepłe. Ciepłe na tyle, że chętnie
sięgnę po kolejną jego powieść, jeśli któryś z moich znajomych zechce mi ją
pożyczyć, ale nie na tyle, by biec do księgarni i wykupować wszystkie jego
książki, jakie tam zastanę, a potem jeszcze przekopywać internet, żeby upewnić
się, że na pewno wiem o wszystkich. Facet zdecydowanie zna się na pisaniu.
Książki potrafią wciągać czytelnika, ale znów, nie na tyle by nie spać całą noc
tylko czytać, bo nie jest się w stanie odłożyć książki.
„Inferno” zaskoczyło mnie. Spodziewałam się świata pełnego
literatury i sztuki, ale już współistnienia tego świata ze światem
biotechnologii i genetyki się nie spodziewałam. To zaskoczenie było dla mnie
pozytywne. Oznacza to, że dla mnie też jest jeszcze nadzieja.
Książka ma wszystko, czego potrzeba dobrej powieści
sensacyjnej. Szybką akcję, niespodziewane jej zwroty, nieszablonowe połączenia,
ciekawych bohaterów i zagadkę. No właśnie, zagadkę, która pełni główną rolę. Ale
czymże byłaby bez bohaterów spragnionych jej rozwiązania oraz złoczyńcy, który
pozostawia po sobie wskazówki. (Tak na marginesie, który złoczyńca naprawdę to
robi?!)
Powyższe elementy znajdziemy w każdej dobrej powieści
sensacyjnej, ale jesteśmy w świecie Dana Browna, dlatego w pakiecie mamy
jeszcze odniesienia do literatury i sztuki. Na pierwszy plan wysuwa się tym
razem „Boska Komedia” Dantego. Przyznam, że słabo kojarzę ją ze szkoły, ale po
lekturze „Inferno” czuję się zachęcona do przypomnienia sobie jej treści.
Malarstwo zawsze mniej mnie interesowało, ale uwielbiam
sposób w jaki Brown o nim pisze. To cudowne, że potrafi uczynić dzieła sztuki
głównymi bohaterami swoich książek. Pasja zawsze przyciąga. Nie wiem, czy Brown
rzeczywiście pasjonuje się historią sztuki, ale jeśli nie, to dobrze udaje.
Oprócz wciągającej akcji i fascynującego świata sztuki, mamy
jeszcze problem natury moralnej. I to problem poważny i jak najbardziej
aktualny. Mamy wizjonera, który chce uratować świat przed zagładą, którą tylko
nieliczni dostrzegają, a jeszcze mniej liczni mają odwagę działać, a właściwie
to tylko on. Mamy też znanego nam z innych powieści Browna amerykańskiego
profesora ikonografii Roberta Langdona, który nie za dobrze odnajduje się w
świecie nauk medycznych, dlatego też towarzyszy mu młoda, piękna i tajemnicza
lekarka. Wymieniając się swoją wiedzą, dążą do uratowania świata przed
ratunkiem zgotowanym przez wyżej wymienionego wizjonera, który to ratunek na
pierwszy rzut oka wydaje się być rzeczywistą zagładą. W trakcie rozwiązywania
zagadki będą zmuszeni do zastanowienia się, kto rzeczywiście ma rację i co tak
naprawdę zagraża naszej cywilizacji. W sprawę zamieszana jest też wielka
międzynarodowa organizacja.
Poczuliście się zachęceni? Jeśli nie, to dodam jeszcze, że
zakończenie Was zaskoczy, i to w wielu aspektach. W tej książce nic nie jest
takie, jakim wydaje się być na początku. No, ale jeśli czytaliście wcześniej
Dana Browna, nie jest to dla Was żadna niespodzianka.
Wspaniale. Nawet poczułam się zachecona z powodu połączenia medycyny ze sztuką.
OdpowiedzUsuń